W czasach koronawirusowej izolacji łatwo jest znaleźć czas na niedokończone projekty. Wszelkie materiały można zamówić przez internet, a jeśli mieszka sie na wsi, to nasze podwórko jest placem zabaw dla majsterkowiczów :)
Moim projektem na czas izolacji okazała się furtka. Miałem ją skończyć w zeszłym roku ale nie było czasu, a potem przyszła zima. Mi zależało na ogrodzeniu jak najbardziej naturalnym i tradycyjnym, czyli po prostu drewnianym. Nie siatki, nie systemy, nie metalowe. I wiecie co… okazało się, że trudno znaleźć fachowców, którzy wykonają takie ogrodzenie jakie sobie wymarzyłem. Nikt nie chciał mi ani zrobić furtki ani całego ogrodzenia. Sam musiałem wycinać sztachety w specyficznym kształcie. A przecież kiedyś pełno było drewnianych płotów i też z takim zakończeniem jak u mnie. No nic, do rzeczy.
Furtka to z jednej strony łatwa rzecz – no bo co to, ot parę desek i zawiasy, a z drugiej wcale nie taka prosta sprawa, bo konstrukcja furtki musi być solidna, umożliwiać instalację kasety z zamkiem, a zawiasy muszą pasować do słupa (ja nie mogłem użyć zwykłych zawiasów ze względu na słupek odstający na dole) i do furtki.
Ramę furtki wykonałem z kantówki 5x8cm. Wyciąłem elementy pasujące do otworu w ogrodzeniu i wszystkie z nich naciąłem na końcach na krajzedze do polowy grubości. W ten sposób powstał taki hm… grzebień, którego zęby wyłamałem dłutkiem. Potem zostało już tylko wygładzić tarnikiem i rama gotowa.
Moja żona zażyczyła sobie jeszcze takiego X po środku. X ten znacząco zwiększa sztywność konstrukcji, jeśli do niego przytwierdzimy sztachety.
Jak już wspomniałem, nie mogłem znaleźć odpowiednich zawiasów na rynku (przesunięta oś obrotu, odsunięta od słupka). Wybrałem więc regulowane zawiasy do bram metalowych. Dospawałem je do płaskownika, a tego dokręciłem do konstrukcji ramy furtki. Działa!
Zawiasy zamontowałem w słupku za pomocą kotwy chemicznej. Niby wystarczyłyby wkręty, bo ciężkie to nie jest, ale miałem jakąś solidnie przeterminowaną kotwę kupioną jeszcze w 2016 roku, którą znalazłem podczas wiosennych porządków w garażu, no to co się miała zmarnować.
Kotwa taka to fajna rzecz. Wierci się otwory o jakieś 2-3mm większe od gwintowanych szpilek, czyści się, aplikuje chemię i wkręca szpilki. Potem wystarczy poczekać ze 2h i pręty są nie do ruszenia.
Ostatnim etapem budowy furtki były sztachety. To wydaje się proste i takie jest w istocie. Trzeba tylko pamiętać, by pomiędzy sztachetami a żerdziami pozostawić ok 1mm przestrzeni. Po to, by gromadząca się tam woda odparowywała, nie powodując gnicia sztachet.
I to w sumie tyle. Furteczka jak ta lala. Nie mogę się doczekać aż zciemnieje i pokryje się tą fajną, wiejską warstwą mchu i porostów ;)
Fajna sprawa przypominają mi się wakacje na wsi za młodych czasów. Nie raz naprawialiśmy taki płot bo sztachety odpadały ze starości.
pewnie i moje odpadną kiedyś… wtedy mój syn będzie wspominał, jak Ty ;-)
Pingback: Wiejska drewniana furtka – pełen custom ;-) – Warsztatowe DIY
piękna :) na pewno efektownie się prezentuje
Pięknie to wygląda, aczkolwiek dużo pracy jest przy samym wykonywaniu takiego ogrodzenia, a potem jego okresowej impregnacji.
Czy sztachety pod furtkę były wcześniej impregnowane jakimś środkiem? Efekt końcowy super!
No proszę, gratuluje wytrwałości przy wykonywaniu tego typu stolarki. Dużo pracy przy czymś takim. Daj znać, jak się sprawuje :)
Mam taką furtkę i taką starą brame na wsi w domu ;) Ale czas ja pomalu wymieniać :)