Jakiś czas temu Dremel zaprosił mnie i kilku innych majsterkujących blogerów na warsztaty, w czasie których mogliśmy pobawić się wszystkimi narzędziami dostępnymi w ich ofercie. I była to zabawa w dosłownym tego słowa znaczeniu :D
Dostaliśmy trochę bezużytecznych materiałów (kilka euro-palet, trochę butelek, szpulę sznurka) i dwie godziny czasu, żeby lecąc na fali wyobraźni zrealizować projekt “romantyczna kolacja dla dwojga”.
Nie powiem – pracowało się super. I była to chyba głównie zasługa zespołowej pracy w grupach :) Przed rozpoczęciem pracy podzieliliśmy się na dwie ekipy, w skład których weszli:
Ekipa pierwsza:
- Kasia z bloga Kreatywna Kasia
- Patrycja z bloga Patka Smirnow
- Chcący zachować anonimowość Pan Fleks z bloga Pan Fleks
- i ja :)
Ekipa druga:
- Agnieszka z bloga Robię bo lubię
- Małgorzata wraz z mężem z bloga Urokliwisko Gohy
- Monika z bloga Kamino70
Zabawę czas zacząć!
Na początku nie bardzo wiedzieliśmy, jak do tego tematu podejść. Materiały, które mieliśmy do dyspozycji z romantyzmem niewiele miały wspólnego, więc nasza wyobraźnia potrzebowała kilku minut, żeby wejść na najwyższe obroty ;)
Po chwili namysłu postanowiliśmy zrobić stół, przy którym można by zjeść romantyczną kolację. Pracę zaczęliśmy od szlifowania powierzchni palety, z której miał powstać blat stołu:
Po szlifowaniu Kasia zabrała się za frezowanie krawędzi desek, żeby pozbyć się z nich paskudnych drzazg i zadziorów:
Jakąś godzinę później ja zabrałem się za wypalanie na stole wielkiego napisu “LOVE”, a Pan Fleks szykował się do wycinania otworu na butelkę (później powiem po co;)
Dwie godziny minęły naprawdę szybko. Zdecydowanie za szybko, bo pomysłów mieliśmy jeszcze od groma :D Czas jednak był nieubłagany i pracę musieliśmy przerwać.
Ostatecznie nasz stół przybrał taki oto kształt:
Butelka “wpuszczona” w jedną z desek może służyć jako wazonik, lub świecznik :)
Pod stołem znalazło się miejsce na butelki z winem, a Patrycja dorobiła gazetnik:
Zabawa była przednia!
Zaraz pod blatem znalazło się też miejsce na kubeczki.
Jak się później okazało, druga ekipa także zrobiła stół (w czasie pracy nie mieliśmy czasu ich podglądać, więc nie wiedzieliśmy co robią;)
Podsumowując
Wszyscy bawiliśmy się świetnie i na pewno warto było spędzić prawie 15 godzin w pociągach, żeby tam dotrzeć :)
Narzędzia, jak to narzędzia – fajnie było się nimi pobawić, ale wbrew pozorom to nie one dały nam najwięcej frajdy. Zdecydowanie najfajniejsza była sama możliwość wspólnego działania z innymi majsterkowiczami! Dłubiąc do tej pory samemu w Majsterkowym warsztacie, nie zdawałem sobie sprawy z tego, ile tracę. Ta atmosfera, nieustająca burza mózgów, wspólne działanie… ech – tego się nie da opisać!
Na kreatywność pozytywnie zadziałał też swobodny dostęp do najróżniejszych akcesoriów. Normalnie każda jedna końcówka do elektronarzędzi swoje kosztuje, więc większość z nas ma ich w swoim warsztacie zaledwie kilka. W czasie wspólnego majsterkowania mieliśmy praktycznie nieograniczony dostęp do wszystkich Dremelowych końcówek i mogliśmy z nich do woli korzystać.
Jeżeli nadarzy się Wam okazja do wzięcia udziału w podobnych warsztatach, nie wahajcie się ani chwili. A jak nie warsztaty, to spotykajcie się chociaż od czasu do czasu z innymi majsterkowiczami i spróbujcie wspólnie coś zmajstrować. Nie dość, że będziecie mieli super okazję do pobawienia się narzędziami, których sami nie posiadacie, to będziecie mieć również okazję do spojrzenia z zupełnie innej strony, jak te narzędzia można wykorzystywać :)
W tajemnicy Wam powiem, że już knuję z Panem Fleksem pewien wspólny projekcik :D I chociaż dzieli nas ~150km, jesteśmy zdeterminowani, żeby się spotkać i razem nad czymś powalczyć :)
Na powyższym zdjęciu oprócz nas – blogerów, znalazła się także przesympatyczna Pani Michalina (na dole po prawej) z agencji On Board, przemiła Pani Ania (u góry trzecia od prawej) z Dremela, Pan Paweł (na dole po lewej), który był naszym instruktorem, oraz Pan Tomasz (na dole po środku) – “firmowy” kolega Pani Michaliny :)
W sumie żałuję tylko jednego… – że do zdjęcia ustawiłem się z samego brzegu, więc zostałem mocno rozciągnięty przez szerokokątny obiektyw ;)
Z innej beczki
Powiem krótko – podróżowanie naszymi kolejami jest horrorem! Na szczęście spodziewałem się tego, że w czasie długiej drogi nie będzie można liczyć na jakieś rozrywki, więc wrzuciłem sobie na smartfona cały sezon Dr House. Niestety smartfonowa bateria pozwoliłaby mi na 6-godzinny seans filmowy, więc przed wyjazdem zmajstrowałem sobie na szybko dodatkowe zasilanie:
Na swoim starym blogu opisywałem już dwie wersje akumulatorowych ładowarek (wersja pierwsza i wersja druga), ale miały one swoje wady. Obecna wersja (oparta na przetwornicy impulsowej) wydaje się być idealna, więc możecie się w najbliższym czasie spodziewać jej opisu w Majsterkowie :)
Pozdrawiam serdecznie!
Fajnie :) Tez bym chciala kiedys wziac udzial w takich warsztatach, bo moja pracownia jest bardzo skromna, a na nowe narzedzia wciaz nie mam pieniedzy :(
A stol przepiekny!!
Super stół! Może gdyby tylko nie było tam tego sznurka, to postawiłbym sobie taki w domu :D:D
Pingback: Zegar ścienny ze starej płyty głównej » Majsterkowo.pl
I dlaczego nikt mi o tym nie powiedział wcześniej? Z chęcią bym się dremelkami pobawiła z wami :D
A masz może jakiegoś swojego majsterkowego bloga? :)
Przydało by się opisać tą ładowarkę na przetwornicy impulsowej.
Będzie o tym osobny post :)
Bardzo fajna fotorelacja :)
Fajna impreza, to i relacja fajna :) Szkoda, że Ciebie nie było :)
Czekamy na opis trzeciej wersji ładowarki akumulatorowej!
Już od dawna jest na stronie: https://majsterkowo.pl/akumulatorowa-ladowarka-do-smartfonow/ :)
Chodzi mi raczej o wersję o której wspomniałeś w powyższym poście (opartą na przetwornicy impulsowej). Zgaduję, że skorzystałeś z układu na LM2596?